środa, 31 stycznia 2018
III Meteor
Durne Kelpie. Nie znoszę ich klangoru z samego rana. Drze się to, to i nie daje spać. Niezadowolony usiadłem na łóżku i wymacałem na szafce nocnej moje okulary i świat znów był wyraźny. Chociaż mógłby być i rozmazany. Dla mnie to bez różnicy. Oczu potrzebuję tylko do malowania. Po całym pałacu mogę się poruszać zamkniętymi oczami i na nic nie wpaść. Chyba, że ktoś ze służby będzie na tyle głupi by na mnie wpaść. Nie to, że nie lubię mojej służby. Dżiny są całkiem spoko. Ja nie znoszę, kiedy ktoś mnie dotyka. Tylko ojciec i Bianka mogą mnie dotykać. Wszyscy inni doskonale wiedzą żeby łapy trzymać przy sobie, chyba, że ja pozwolę się dotknąć.
Zwlokłem się z wyra i skierowałem do szafy. Chwilę się zastanawiałem nad wyborem ubrań, ale szybko się zdecydowałem. Wszystkie moje rzeczy są czarno-czerwone ze względnie kolorowymi wstawkami. Wciągnąłem na siebie czarne spodnie z czerwonymi paskami po bokach, czarne glany do kolan z czerwonymi sznurówkami, czerwoną koszulę i czarną marynarkę. Do tego czarny krawat, złoty zegarek na lewej ręce i srebrny pierścień z krwisto czerwonym kamieniem na serdecznym palcu prawej dłoni. Przeczesałem czerwone u nasady i czarne na końcach włosy do ramion i wyszedłem z pokoju. Prawie od razu wpadłem na tatę.
- Dobrze spałeś Meteor?
- Taa...- Mruknąłem.
- Kelpie cię znowu obudziły?
- No...- Ta... Z rana nie jestem zbyt rozmowny. W ogóle to nie jestem zbyt rozmowny.
Śniadanie zjadłem spokojnie i poszedłem poćwiczyć. Nie mam zbyt wielu ciekawych zajęć, a przy ćwiczeniach czas szybko mi leci. Mógłbym się uczyć magii, bo mam niesamowity potencjał, ale hokus-pokus sztuczki mnie bynajmniej nie podniecają. Wolę raczej oddawać się ćwiczeniom i sztuce. Chociaż zdarza mi się siedzieć w ogrodzie tak bez wyraźnego powodu. Po prosty siedzę na ziemi z zamkniętymi oczami i o niczym nie myślę. Po ćwiczeniach, które wykonywałem do pory obiadu, właśnie tak siedziałem i rozkoszowałem się ciepłem czerwonego głębiańskiego słońca...
- Paniczu...- Niepewny dotyk na ramieniu wyrwał mnie ze stanu zawieszenia.
- Nie... Dotykać... MNIE!- Ścisnąłem rękę służącego i z łatwością cisnąłem przez ramię.- Ile razy mam powtarzać żeby mnie nie dotykać?!
- W-wybacz Paniczu.- Dżin niepewnie pozbierać się z ziemi i ukłonił przede mną.- Pan Asmodeusz już na ciebie czeka.
Wstałem i po prostu poszedłem. Nie miałem zamiaru przepraszać. Wszyscy wiedzą żeby mnie nie dotykać. Mógł zwrócić moją uwagę inaczej. Więc to jego wina, że nim rzuciłem.
Poszedłem do mojej pracowni gdzie męczyłem już pięć dni jeden obraz. Tata uczy mnie malować. Mam do tego talent tak jak on. Ale ja wkładam w malowanie własne emocje i to jest mój problem.
- Nie tak. Delikatnie. Jeśli będziesz tak mocno dociskać pędzel to go zniszczysz razem z płótnem. Zobacz.- Tata wziął mnie za rękę i pokierował.- Widzisz?
- Widzę. Jestem po prostu zirytowany.
- To nie jest żadną nowość.- Stwierdził puszczając do mnie oko.
- To nie moja wina, że tyle rzeczy mnie drażni.- Odwruciłem się żeby nie zobaczył, że się czerwienię.- Robię, co mogę żeby się zrelaksować, ale zawsze coś albo ktoś znowu mnie denerwuje jak już prawie się uspokoję.
- To się nazywa okres buntu. Ale ty go masz od małego.
- Tato!
- No już, już. Wiesz, że nie myślę tak na poważnie. A teraz idź do siebie i odpocznij. Z tego...- Wskazał niedokończony obraz i zmaltretowane przeze mnie pędzle.- Już nic dzisiaj nie będzie. Muszę i tak wyjść.
Kiwnąłem głową i wyszedłem. Zamknąłem się u siebie i starałem się uspokoić. Czasem miewam istne napady szału i wtedy się nie kontroluję. Wszystko, co znajdzie się w moim zasięgu przestawało istnieć. Dzisiaj właśnie miałem taki napad. Żebym nie niszczy przypadkowych przedmiotów w całym pałacu tata wyznaczył dla mnie pokój, w którym mogę się wyżyć. Dżiny po każdym moim napadzie szału muszą sprzątać i wstawiać nowe meble i szybkie rzeczy, jakie wcześniej się tam znajdowały.
Tydzień później móc, ale urodziny, ale jakoś mi to wisiało. Nie pierwsze i nie ostatnie. Ale tata coś sobie wymyślił, że zabierze mnie na Ziemię i pokaże mi miejsce, w którym mnie znalazł. Doskonale wiem, że jestem znajdą, ale guzik mnie to obchodzi. Dopóki żyję tak jak teraz to mi to wisi czy tata mnie znalazł czy spłodził. Wkrótce zjawił się Archanioł Razjel.
- Błękit.- Mruknąłem z pogardą. Nie odnośnie Pana Tajemnic, bo należy do wąskiego grona istot, które dziwacznym trafem szanuję. Jak ktoś znajduje się poza tym gronem to ma pecha, więc może się pogodzić z tym, że będzie przeze mnie zwyczajnie nieznoszony. Chodzi mi o kolor jego szaty. Nie znoszę błękitu. Już niebieski mnie irytuje, a ten odcień to już według mnie powinien przestać istnieć. Za Archaniołem chować się chłopak i wydawał z siebie irytujące dźwięki. Ale coś było z nim nie tak.- Czemu ten wypłosz wygląda tak jak ja?- Spytałem. Zobaczyłem, że chłopak zaczyna płakać.- Beksa.- Mruknąłem i wróciłem do mojego poprzedniego zajęcia, czyli kopania glanem w ziemi. Zastanawiałem się ile mi zajmie wykonanie tego kamienia, na który się uwziąłem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz